poniedziałek, 19 sierpnia 2013

To się nazywa zmiana o 180° !




Jakby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości - MOŻNA :) 



PUPA Lasting Color 50's Dream, lakier do paznokci 205 Candy Pink

PUPA Lasting Color 50's Dream jest to kolekcja z wiosny tg. Inspirowana latami 50 i vintage ma sprawić, że poczujemy się bardziej kobieco. Linia sama w sobie jest naprawdę bardzo wiosenna, delikatna a zarazem odważna i zdecydowana.
Ja jestem szczęśliwą posiadaczką lakieru do paznokci, pomadki i satynowych cieni.


Dzisiejsza recenzja będzie dotyczyła produktu, którego zużyłam najwięcej - lakieru do paznokci w kolorze 205 Candy Pink.





Tak jak już wspominałam, dostałam te kosmetyki w prezencie u mnie w pracy więc nie miałam wpływu na kolor lakieru. Lubię mieć pomalowane paznokcie, a ich kolory zmieniają się wraz z porami roku (np. nigdy nie pomaluje na czerwono paznokci w okresie wiosenno-letnim).

Odcień Candy Pink w ogóle nie sprawdził się na początku naszej wspólnej przygody ponieważ dostałam go przed wakacjami i jakimkolwiek kontaktem ze słońcem. Moje dłonie były blade, a odcień wydawał mi sie wtedy brzoskwiniowy i brzydko współgrający z odcieniem skóry. Dopiero po uzyskaniu letniej opalenizny zdecydowałam się go używać i zakochałam się bez pamięci. Kolor z jednej strony jest krzykliwy, ale dzięki delikatnym, perłowym drobinkom wydaje się być bardziej stonowany, a co za tym idzie nie sprawia wrażenia tandety.

Pędzelek jest malutki więc łatwo można nakładać go na paznokieć bez brudzenia skórek.

Konsystencja lakieru nie jest ani rzadka ani zbyt gęsta, z łatwością się go rozprowadza. Dodatkowo lakier pomimo braku zapewnień o tym ze strony producenta - szybko schnie. Ja mam zawsze ten problem z lakierami, że nawet gdy wyschną i kładę się spać - to zawsze odbije mi się coś na paznokciu.

Co do nakładania warstw to jednak najlepszy efekt daje pomalowanie paznokcia dwa razy. Nie jest to jednak denerwujące, bo nie musimy długo czekać, aż pierwsza warstwa wyschnie.

Buteleczka jest mała i  lakieru prawie nie ma (chociaż na zdjęciu wygląda jakby był pełny), wakacje się kończą więc to jak dla mnie świetny sezonowy lakier do paznokci, który nie będzie mi zajmował miejsca w szafce do przyszłego roku i sechł (mam obecnie zbyt małą lodówkę by upychać tam jeszcze moje lakiery!).

Cena ok. 26 zł na cały sezon letni naprawdę jest dobrą ceną, zważając na bardzo dobrą jakość.

Jeżeli ktoś lubi eksperymentować z paznokciami to PUPA ma świetne zestawy :


 Na oficjalnej stronie są też tutoriale KLIK jak poprawnie uzyskać efekt np. bąbelków
Ja osobiście chętnie sprawdziłabym French Effect (lewa, dół) gdyby były może trochę inne opcje kolorystyczne, a frencha wykonałabym ,,po swojemu".

 Bardzo pozytywnie oceniam lakier 50's Dream i nie będę bała się zaryzykować kolejnego zakupu ;)


niedziela, 18 sierpnia 2013

PUPA MILANO - trochę o marce + zapowiedź recenzji


 PUPA jest to włoska marka z Mediolanu (jedna z 5 wiodących we Włoszech).  Nazwa pomimo tego, że nie brzmi za ciekawie w Polsce tłumaczy się jako lalka. Firma odniosła swój sukces dzięki zestawom kosmetycznym, na które od zawsze miałam ochotę spotykając je w różnych magazynach lub widząc w sklepach. Mieli śliczne i kuszące opakowania. Idąc z duchem czasu pojawią się nowe kolekcje palet kosmetycznych, obecnie zamknęli produkty do oczu i ust m.in. w ... laleczkach ;)

PUPA ma na uwadze także osoby ceniące sobie klasykę :)

Wchodzą na stronę internetową KLIK, PUPA przywodzi mi na myśl markę MAC. Jeżeli ktoś nie zna tej firmy, a chciałby wiedzieć więcej lub znaleźć kosmetyki w swoim mieście (w moim dostępne są m.in. w Sephorze, Dogulasie) to może o niej poczytać i odnaleźć sklep w swoim mieście  na stronie dystrybutora KLIK ,

 Jakiś miesiąc temu dostałyśmy z koleżankami z pracy od jednej z klientek w podziękowaniu kosmetyki. Każda z nas co innego. Owa Pani ma swój salon kosmetyczny i używa w nim m.in. kosmetyków marki PUPA . Dopasowała wg. siebie to co najlepiej pasuje dla nas (doszło to do nas gdy każda rozpakowała swój pakunek). W torebeczce z moim imieniem znalazłam :

PUPA ULTRAFLEX Mascara ok. 60zł

Maskara pomimo swojej małej szczoteczki ma za zadanie umożliwić precyzyjną aplikację. Obiecane jest też, maksymalne wydłużenie i podkręcenie dzięki polimerom i składnikom modelującym.


Miss PUPA 50's Dream Rosetto Ultra Brillante, pomadka 305 Candy Pink ok. 60zł
O kremowej konsystencji, długotrwała, zachowuje na ustach intensywność koloru (standardowy opis pomadki). Tutaj wspomnę tylko, że byłam bliska zawału serca. 

Miss PUPA 50's Dream Luminys Silk, cienie do powiek 403 Dusty Beige ok. 55-60zł

Satynowy cień do powiek z drobinkami pereł. Do stosowania zarówno na sucho jak i na mokro.

PUPA Lasting Color 50's Dream, lakier do paznokci 205 Candy Pink ok. 27zł

Żywe perłowe kolory z efektem już po pierwszej aplikacji.

Moje koleżanki, które oprócz PUPA znalazły też u siebie niektóre produkty z Alessandro w ogóle jej NIE ZNAŁY. I to prawda, że firma pomimo pojawiania w kolorowych magazynach nie jest jakoś szczególnie powszechna.  Mogąc teraz sprawdzić jak bardzo te kosmetyki są warte swojej ceny postanowiłam, że każdy z kosmetyków opiszę z osobna i zapowiadam Wam w przyszłym czasie ich recenzje.
Chętnie posłucham także Waszych opinii na ten temat.

PUPA Ultraflex Mascara



Jakieś dwa lata temu podczas odwiedzin u koleżanki przyjechała do niej mama z Polski i przywiozła ze sobą mascarę PUPA Ultraflex. Podczas serii och i achów w jej wykonaniu postanowiłam też wypróbować tej mascary tym bardziej, że mi ta firma obca nie była. Spróbowałam i od tamtej pory ,,czerwony tusz z PUPY" został w mojej świadomości do teraz.
Bardzo się ucieszyłam widząc ją pośród innych rzeczy sprezentowanych mi przez klientkę i obecnie codziennie jej używam.

Na górnej powiece mam rzęsy długie, ale cieniutkie i jasne. Na dolnej w ogóle ich nie widać i praktycznie też ich nie ma. Ciężko jest mi pomalować je mascarami z grubą szczoteczką, bo wtedy wszystko się odbija na powiece i muszę kombinować z pałeczką do uszu - a to denerwuje, szczególnie o wpół do 6 rano. Dla tego mała szczoteczka w Ultraflex bardzo ułatwia mi zadanie, nie odbija się ani na górnej, ani na dolnej powiece. Łatwo i zwinnie można nią operować i dozować ilość produktu.
Jeżeli chodzi o wydłużanie - tak, wydłuża i dodatkowo idealnie rozczesuje rzęsy. Jest to jedna z tych mascar, które mogę spokojnie używać bez eyelinera ponieważ tworzy taki ładny efekt wachlarza i rzęsy nie wydają się być przerzedzone. Jest to kosmetyk, który pomaga w walce z porannym brakiem czasu i nawet malując się w stresie nie osiągniemy efektu sklejonych rzęs. Ultraflex jest mascarą lekką, która nie obsypuje się. Nadaje spojrzeniu naturalnego wyglądu. 



Zalety:

+ bardzo wygodna mała szczoteczka, która świetnie ułatwia aplikację;
+ mascara się nie odbija na powiece i nie obsypuje po całym dniu
+ głęboka czerń nie ,,blednie" po upływie paru godzin
+ rzęsy równo się rozczesują i nie sklejają
+ wydłuża i podkręca rzęsy
+ nie obciąża 

Nie widzę wad więc wspomnę jedynie dla osób, które oczekują efektu pogrubionych rzęs, że ona nie pogrubia. Dla mnie osobiście nie jest to problemem, bo Ultraflex nie ma w koncepcji pogrubiać tylko wydłużać i modelować więc ani tego nie oczekuję, ani osobiście nie potrzebuję. Jeżeli jednak ktoś pomimo swoich upodobań do grubych rzęs chciałby jej spróbować, proponowałabym skomponować ją z eyelinerem.

Cena wynosi ok. 60zł / tutaj muszę przyznać, że cena jest wysoka, ale produkt jest wydajny, dzięki małej szczoteczce, która nie wybiera zbyt wiele tuszu na raz (dzięki temu także produkt zachowuje dłużej swoją świeżość).

Moja ocena : 5



sobota, 17 sierpnia 2013

La Roche-Posay - Toleriane Riche

Zaczynając bloga i mając w koncepcji recenzje kosmetyczne nie wiedziałam jak trudnym wyborem stanie się zdecydowanie ,,Od którego zacząć?". Odpowiedź nasunęła mi się dzisiaj rano gdy z trudem wycisnęłam z tubki resztkę kremu La Roche-Posay Toleriane Riche.


Opis producenta: KLIK
Jego formuła bazuje na wodzie termalnej z La Roche-Posay, łagodzi uczucie ściągnięcia, pieczenia i napięcia, występujące przy skórze o niskiej tolerancji na kosmetyki. Jego kremowa konsystencja wzbogacona w uzupełniające lipidy masło shea intensywnie odżywia skórę i przywraca jej komfort. Rygorystyczny skład formuły, z minimalną ilością składników, aby ograniczyć ryzyko alergii. Bezzapachowy, nie zawiera konserwantów, nie zawiera parabenu. Nie zatyka porów.

W tym roku okres wiosenny nas nie rozpieszczał, bo potrafił nas zaskoczyć opadami 20cm śniegu gdy już mieliśmy na sobie letnie płaszczyki. Moja cera była przesuszona do granic możliwości, nie pomagały już zwykłe kremy - musiałam udać się do apteki. Zaprzyjaźnionej farmaceutce powiedziałam, że chętnie spróbuję tym razem coś z La Roche i wtedy ona bez wahania podała mi Toleriane Riche.
To był strzał w dziesiątkę! Krem przyniósł mi NATYCHMIASTOWĄ ulgę. Od razu poczułam się tak jakby moja skóra była ładnie nawilżona i tak też się prezentowała gdy tylko krem troszkę się wchłoną. Pomimo tego, że krem jest mocno nawilżający - jego konsystencja wcale nie jest gęsta, wręcz przeciwnie. Fajnie się rozprowadza i przynosi miłe uczucie na twarzy. Skóra wydaje się delikatna, miękka i nawilżona - stosuję wodę z Vichy i dla porównania wspomnę, że naprawdę ten krem pozwala odczuć, że bazuje na wodzie termalnej tak jak to opisuje producent. Smarując go na noc zauważyłam następnego dnia, że delikatne krosty na skroniach i czole ,,wchłonęły się" i większość z nich tak jakby zniknęła. Skóra na następny dzień była nadal miękka i dawała wrażenie takiego zdrowego, pięknego nawilżenia. Dodatkowo skóra szyi była bardzo delikatna i miła w dotyku.
Niestety nie mogę go wklepywać rano ponieważ skóra naprawdę nabiera blasku i to nie takiego, z którym chodzi się po ulicy :) Mam skórę przesuszoną, ale w okolicy T często w ciągu dnia pod ciężarem kosmetyków zaczyna błyszczeć (dla tego tak ciężko mi dobierać odpowiednie kremy). Dodatkowo trzeba uważać na linię przy włosach, ponieważ i one zostaną nawilżone przez kosmetyk co jednak nie jest pożądane, szczególnie jak się nie ma czasu rano umyć głowy.Dla mnie Toleriane Riche sprawdza się cudownie jako nawilżenie na noc, niestety w dzień muszę mieć krem, który dobrze współgra z makijażem. Myślę, że ten krem może fajnie sprawdzić się w okresie jesienno-zimowym.

Podsumowując :

TAK
+  dla natychmiastowej ulgi, nawilżenia i komfortu
+  dla walki z niedoskonałościami
+  bezzapachowy
+  wydajności (nie trzeba go dużo nakładać, bardzo dobrze się rozprowadza, mi tubka 40ml starczyła na     dobre pół roku)
+ skóra twarzy zdaje się oddychać, jest b. lekki
+ nie zatyka porów

NIE
- dla porannego nawilżania pod makijaż
- opakowanie : z tubki pod koniec można więcej wycisnąć niż by się wydawało! o czym przekonałam się rano :), druga sprawa to, to że z tej firmy kosmetyki wszystkie wyglądają tak samo więc trzeba uważać, jeżeli nie jest się na początku zorientowanym tak jak ja. 

Cena : ok. 58zł (40ml)

                                                       (po rozsmarowaniu i wchłonięciu )

Drugą sprawą nad którą ubolewam jest to, że chcąc kupić dziś ten krem odkryłam, że ,,moja" malutka apteka została zamknięta! Zawsze kupowałam tam kosmetyki za dużo taniej niż w innych. Musiałam wybrać się do apteki sieciówki, gdzie, dowiedziałam się, że właściciel ,,mojej apteki" zmarł i nie miał kto go zastąpić, na pytanie dla czego ceny moich produktów codziennego użytku są DUŻO wyższe niż tam,  dostałam głupi uśmiech farmaceutki ,,To nie moja wina, ja tutaj tylko pracuję, tak wiem bazujemy na naiwności klientów", zaproponowała mi wyrobienie karty stałego klienta - przez sekundę ucieszyłam się, że naprawdę będę miała miała zniżki, bo w końcu jak się kończą moje produkty to hurtowo wszystkie razem - i hurtowo też muszę kupować. Wtedy Pani farmaceutka zadowolona z siebie wspomniała, że ... dostanę 3% !!!!! Wspomniałam jej, że ja naprawdę DUŻO kupuję za jednym razem i co za tym idzie dużo wydaje i czy ten procent wzrośnie. Dowiedziałam się, że nic nie wzrośnie, a moje zakupy będą NOTOWANE W SYSTEMIE co za tym idzie inne farmaceutki będą mogły mi LEPIEJ DORADZIĆ. Na koniec zakupu dostałam paczkę chusteczek higienicznych i próbkę balsamu do ciała z Weleda.
Ostatnie co mi zostało to zaryzykować i wspomniałam, że bardzo chętnie wypróbowałabym innych produktów tej firmy. Wierzcie mi ta kobieta miała mnie już dosyć, otworzyła szufladę pod regałem z La Roche, do której mało nie wpadłam widząc ile one tego tam mają i dostałam w końcu to co każdemu klientowi się należy PRÓBKI zgodne z jego AKTUALNYMI potrzebami :

1. EFFACLAR DUO krem> KLIK  (opis producenta bardzo mnie zainteresował)
2. LOTION APAISANTE tonik kojący fizjologiczne PH > KLIK
3. LAIT DEMAQUILLANT mleczko do demakijażu fizjologiczne PH> KLIK

Kupując drogie kosmetyki warto mówić, że macie ochotę spróbować także innych produktów z danej linii. Szkoda byłoby gdyby krem, który kosztuje np. aż 60 zł zaczął nas szczypać lub po prostu nam nie odpowiadał. Panie farmaceutki mają tego zawsze pełne szuflady ;)

środa, 14 sierpnia 2013

Moda na S P O R T

Kiedy dokładnie i jak się to zaczęło - tego nie wiem. Przeglądałam różne portale z inspiracjami i uderzyło mnie jak wiele pojawia się w nich zdjęć ładnych wysportowanych brzuchów, pośladków, zgrabnych nóg. By bardziej wyrazić co mam na myśli cofnę się o parę lat wstecz. Wtedy to zaczęły pojawiać się blogi PRO-ANA. Wpisując to w Google pojawia się masa blogów z tytułami typu :
,,Chude szczęście, nasze szczęście"
,,Jedz mniej, waż mniej"
,,Pro Ana love me and i love it"
Motylki - bo tak też mówią o sobie osoby w społeczności blogów i stron PRO ANA to osoby, które dążą do stanu Anoreksji. Jak mocno mnie to dzisiaj szokuje. Motylki są dziewczynami żyjącymi pod presją kompleksów. Te dziewczyny NAPRAWDĘ motywują się do tego, by sięgnąć choroby jaką jest Anoreksja! Na blogach pojawia się masa zdjęć skrajnie wychudzonych dziewczyn, pojawiają się dekalogi, złote zasady i alfabety Motylków (nie chcę kopiować tego tutaj, jeżeli ktoś chce wystarczy wejść w jeden z takich blogów). Jak bardzo trzeba być nieszczęśliwym, by dążyć to powolnego SAMOBÓJSTWA. Bo Anoreksja jest ciężkim zaburzeniem psychicznym, mocno wyniszczającym organizm. W większości przypadków kończy się dla takiego Motylka przedwczesną śmiercią.
Drugą stroną medalu jest otyłość - prawdziwa, nieumiarkowana, która identycznie jak Anoreksja prowadzi do wielu chorób. Nie będę tutaj rozpisywać się o problemie otyłości, bo oprócz paru przypadków kobiet z USA - NIKT nie chce być osobą otyłą - w przeciwieństwie do Motylków, które zmuszają się do samozagłady.

Obecnie bardzo POZYTYWNIE zaskoczyła mnie moda na SPORT. Pierwsze tego przykłady znalazłam na zszywce.pl - masa zdjęć szczupłych, zdrowych sylwetek, propozycje podjęcia wyzwania typu ,,Miesiąc przysiadów", filmiki z Ewą Chodakowską i Mel B. Zdjęcia dziewczyn po miesiącu treningów, które chwalą się efektami. Te EFEKTY naprawdę są! Bardzo mnie to ucieszyło, że to nastawienie uległo tak diametralnej zmianie! Że wiele młodych dziewczyn zamiast marzyć o wystającej miednicy zaczęły marzyć o jędrnej pupie. Czytałam komentarze, że Ewa Chodakowska podniosła Polki z kanap. I tutaj przyznam jej rację. Powstała w Polsce dzięki niej moda na ZDROWIE, znalazła sposób by zmotywować nas kobiety do prawdziwego wyzwania jakim jest uprawianie sportu. Nie sztuką jest jeść cały tydzień tylko jabłka. Sztuką jest ćwiczyć tak, że czujesz jak twoje mięśnie płoną i  czerpać z tego satysfakcję.



A teraz wspomnę o sobie :) Tak więc ze sportem nie miałam do czynienia chyba od czasów WF w Gimnazjum. Chudłam-tyłam i tak w kółko. Nie stosuję diet, ale też nie obżeram się słodyczami, czy fast foodami. Prawda jest taka, że mam jedynie tkankę tłuszczową, która przez moje zaniedbanie zniekształciła moją sylwetkę. Zero mięśnia.  Czułam się z tym bardzo źle. Ucierpiała moja samoocena. Wstyd mi było wyjść ze znajomymi na basen. I wtedy weszłam na wspomnianą zszywkę.pl, zostałam zalana zdjęciami wymarzonych sylwetek. Komentarze dziewczyn o wyzwaniach. Spróbowałam nieszczęsnych przysiadów i nie potrafiłam nawet zachować równowagi! Robiłam je jakieś 3-4 dni i odpuściłam. Wcześniej zakupiłam sobie typowe sportowe Nike, które leżały 3 miesiące z zamiarem biegania (jakoś tak dziwnie po ulicy biegać, płuca wypluję), pójścia na siłownię (nie mam czasu). Tak to we mnie wzbierało. Postanowiłam z ciekawości zobaczyć OCB z tą Chodakowską? Oglądnęłam parę filmików, w tym jej wywiad z dziewczyną, która schudła 36kg i promienieje szczęściem. To mnie uderzyło. Mocno. Postanowiłam spróbować zrobić w moim życiu ten zwrot o 180°. Najpierw bardzo poważnie to przemyślałam, czy jestem gotowa. Ściągnęłam parę filmików które mnie interesują na laptopa, stworzyłam kalendarz w którym mogę zapisywać co, kiedy i jak długo trenuję. Nie wprowadziłam żadnej diety - staram się unikać jedynie słodyczy i fast foodów. Nie ograniczać się - bo pod presją ograniczeń tak naprawdę najczęściej się rezygnuje. Nie robię sobie nacisków z ćwiczeniami. Teraz!Już!Muszę! - to tak nie funkcjonuje w moim przypadku. Stosuję to jako metodę relaksu! Ćwiczenia wykonuję jedynie wtedy gdy czuję przypływ energii - gdy jej nie mam nie zmuszam się. Ważne, że też ruszyłam tyłek z sofy. Zaczynając od Skalpela Ewy udało mi się przez pierwsze 2 dni wykonać jedynie 20 z 45 minut ćwiczeń, ale nie uznałam tego za klęskę. Przez następne dni spróbowałam jej 6 minutowych treningów i 10 minutowego treningu pośladków od Mel B. Przedwczoraj podeszłam znów do Skalpela i jakież było moje zdziwienie gdy nagle Ewa na filmiku powiedziała ,,Dziękuję, że zostałaś ze mną do końca" - poczułam satysfakcję, bo nie zauważyłam kiedy doszłam do końca! Trenowałam 45 minut! Może nie jakoś super udolnie, ale fakt pozostaje faktem. Mam nadzieję, na to że będę szczęśliwa sama ze sobą i chociaż na początku wydawało mi się to śmieszne ćwiczyć przed laptopem to jednak cieszę się, że też odnalazłam drogę do swojej motywacji. Jestem zadowolona, że wzięłam to wszystko na spokojnie i dobrze przemyślałam. Dzięki temu nie mam uczucia presji i desperacji w drodze o zdrowie. W dodatku sama wyszukuję sobie treningów które mi odpowiadają. Nie jestem fanką skakania i wymachiwania rękami. Dla tego intensywność tych ćwiczeń bardzo przypadła mi do gustu. Po 6-minutowym treningu naprawdę można się spocić, a to oznacza, że działa. Dla tego jeżeli ktoś jeszcze ma wątpliwości - PRZEMYŚLCIE TO I SPRÓBUJCIE. A i cellulit na pewno zniknie :)

Gdy tylko będę mogła się pochwalić zmianą udostępnię tutaj zdjęcie z dnia w którym zaczęłam trening i z dnia, w którym uznam że moje ciało wygląda naprawdę dużo lepiej. (Ewa Chodakowska radzi by fotografować się co miesiąc i ćwiczyć min. 3x w tygodniu)

Jestem niesamowicie dumna z tych dziewczyn, które podjęły wyzwanie bo dają nadzieję, na przyszłość dla naszej mentalności. Że blogi typu PRO ANA znikną na zawsze do lamusa. Dziękuję portalom z inspiracjami, internautkom i samej Ewie Chodakowskiej za pokazanie nowej drogi i ciągły kontakt z nami :) Oby więcej takich zmian o 180° :) 




Chętnie dowiem się o Waszych postępach!

Początek

Kobieta zmienną jest... o 180° - to wiadomo nie od dziś :) Jak każda też kobieta uwielbiam kosmetyki, ubrania, praktyczne porady i przestrogi. Jak każda kobieta chcę być szczęśliwa i czuć się dobrze we własnym ciele. Nie byłabym sobą gdybym mogła dłużej zagrzać miejsce tylko w jednym temacie tak więc oprócz recenzji kosmetycznych pojawi się wiele tematów z mojego życia wziętych :)

Pozdrawiam i zapraszam do czytania :)